p0kr4kk |
|
|
|
Dołączył: 11 Lis 2011 |
Posty: 1 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Cieszyn Płeć: Mężczyzna |
|
|
|
|
|
|
Z grami w formie elektronicznej zacząłem mieć kontakt w okolicach końca lat osiemdziesiątych. Przywieziona z Niemiec na urodziny podróbka konsoli Atari 2600 z wgranym Pongiem i kilkoma wariacjami na temat. Potem Pegasus u wujka, jakieś Amigi, Commodore u kolegów i w końcu pierwsza gra jaka sprawiła, że nagle zapragnąłem grać więcej - Duke Nukem 3D na PC. Potem znów granie u wujka - tym razem już na pececie właśnie... Quake, Unreal... Mijały lata a mój kontakt z grami był bardzo sporadyczny - pochodziłem bowiem z biednej rodziny i o kupnie komputera mogłem zapomnieć. Jednak gdy podjąłem swą pierwszą pracę, zmieniło się to. Pamiętam - pierwszy pecet na spółkę z bratem i kilkanaście godzin na dobę z Quake III a potem maraton z Divine Divinity i zmaganie się z własnym ciałem, byle tylko uszczknąć z doby jeszcze parę godzin na granie. Mijały lata - miałem w końcu własnego peceta, mogłem grać więcej i w każdą grę dzięki setkom złotych pompowanym w sprzęt... Aż nagle coś pękło - miałem dość. Sprzedałem peceta na części, zmieniłem pracę - wyjechałem za granicę. Przez półtorej roku nawet mnie nie ciągło do grania - owszem, czasem w coś tam dziubłem na komórce, ale nałogowym graniem bym tego nie nazwał. Jednak przeszkadzała mi świadomość że jestem wykluczony z Sieci bez komputera. Gdy wróciłem do kraju, kupiłem jakiegoś rzęcha "do internetu". Taaa... Dość szybko i tak zacząłem instalować na nim jednak gry. Potem był remont mieszkania i wzięty na to kredyt, okazja w lombardzie na tani i całkiem dobry pecet, potem przeprowadzka, stabilizacja i ciągła modernizacja bebechów i przede wszystkim eksplozja grania. Potrafiłem wstać o szóstej rano i grać do trzynastej przed drugą zmianą, byle tylko wykorzystać maks z dnia. I tak to szło. O ile będąc za granicą jeszcze dbałem o wygląd, zabierałem dziewczynę na wakacje, prowadziłem życie towarzyskie - o tyle teraz zeszło to na drugi plan. Niby parę razy próbowałem zerwać z tym, ale do niczego poza kilkoma tygodniami nerwów to nie prowadziło. I nagle, w zeszłym miesiącu zdałem sobie sprawę, że to nie tak. Że już tak nie chcę. Gdy popatrzyłem na swój budżet, na przynajmniej dwie-trzy stówy (a często i więcej) miesięcznie wydawane na gry, z których miałem ledwo po parę(naście) godzin rozrywki (a i to nie zawsze), gdy zdałem sobie sprawę, że płacę w zasadzie za możliwość bezproduktywnego spędzania czasu, że nic z tego nie mam, że zwyczajnie wegetuję zamiast żyć - powiedziałem "a pierdolę taki układ". Usunąłem Windowsa, przesiadłem się na Ubuntu - głównie dlatego że mało gier działa na Linuksie, pozbyłem się tylu gier, ilu zdołałem sprzedając je i zacząłem snuć plany swoistej rewitalizacji siebie samego - tytułowej "Human Revolution".
Niestety - nie jestem naiwny - więcej: jestem parszywym pragmatycznym nihilistą i wiem, że nałogu nie da się pokonać. Nie da się - tak jak siłą woli nie zmusi się złamanej ręki do nastawienia. Jedyne, co mogę zrobić, to skierować psychologiczne mechanizmy leżące u źródła uzależnienia na bardziej konstruktywne tory.
Wiecie - kiedyś sporo paliłem trawy, brałem psychotropy (nie na receptę, jeśli wiecie, co mam na myśli), wciągałem amfę, łykałem opiaty, zagryzałem grzybkami - słowem - prowadziłem prawdziwe studenckie życie. Po pewnym, dość traumatycznym tripie, zrozumiałem, że to droga ku samozniszczeniu. Tak samo wiedziałem, że z uzależnieniem nie da się wygrać - zrobiłem więc to, co opisałem powyżej - przekierowałem się na mniej szkodliwe substancje. Cóż - piję do dziś cholernie mocną kawę - jedyne, co daje mi namiastkę haju. Jednak wyszedłem z tego narkotykowego bagna.
I tak samo chcę zrobić z grami.
Żyjemy w świecie, w którym nie da się żyć bez komputera nie narażając się na społeczne wykluczenia - sorry memory - takie są fakty. Wiem, że z grania też nie da się zrezygnować, gdy w zasadzie od ósmego roku życia miało się z nimi styczność. Jezu - ja nawet na ramieniu mam tatuaż z obcym ze Space Invaders! Na kompie mam w tej chwili tylko Urban Terror - strzelankę z którą łączy mnie mnóstwo wspomnień i znajomych ludzi. Nadal mam profil Xfire i dzięki niemu wiem, ze dotąd tygodniowo przegrywałem co najmniej 40 do 50 godzin - a w porywach do 70 (a przecież pracuję na trzy zmiany) - teraz jest to najwyżej siedem - osiem. Mogę powiedzieć - dobra, z grami mam spokój - owszem, gdy widzę reklamę Battlefielda 3 w telewizji, gdy zdaję sobie sprawę, że rezygnuję z nałogowego grania w chwili, gdy elektroniczna rozrywka wychodzi z podziemia stając się równoprawnym sposobem spędzania wolnego czasu jak oglądanie TV czy czytanie książek, gdy pomyślę, że nie zagram w Stalkera 2 czy Metro 2034 - to mnie normalnie nosi... Ale to mija. Problemem jest to, że nie mam co robić poza komputerem. Ok - nie gram prawie wcale, wszystko co mam do zrobienia na necie w ciągu dnia zajmuje mi godzinę, półtorej - ale i tak siedzę dalej nudząc się. Próbuję wypożyczać książki, odświeżam kontakty ze starymi znajomymi, chętniej wychodzę z domu, więcej czasu spędzam z dziewczyną, planuję zacząć uprawiać Nordic Walking albo chociaż kupić jakiś sprzęt do ćwiczeń, zapisałem się na solarium, schudłem 10 kg - naprawdę staram się robić coś poza siedzeniem na komputerze. Ale to wciąż za mało. Do tej pory organizowałem sobie wolny czas tylko pod granie. Teraz jego nadmiar mnie przytłacza. Po prostu tonę w nim. Wiem jednak, że jeśli tylko znajdę coś, co mnie pochłonie zamiast grania, to pecet znów wróci na swoje miejsce - narzędzia, sprzętu jak telewizor, lodówka czy odkurzacz - a nie celu życia. Muszę tylko znaleźć coś na zamianę - coś nieszkodliwego i konstruktywnego, pożytecznego. Dlatego się tu zarejestrowałem.
Liczę na waszą pomoc. |
|